[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdumienia: skrzypce były wycięte w kształt serca i wypolerowane na czerwony kolor krwi!
Zagrał.
Teraz dopiero skirzypki-Sierce gędziły jak należy. Ich gędżba była (różnoraka: słodka niby sen o
szczęściu, mocna niby wybuch ludowego buntu, grzmiąca niczym wszystkie burze świata, a
głęboka jak morze. Szczęsny odtąd jeszcze pilniej przykładał się do nauki.
 Trzeba ludowi nie tylko jadła dla ciała, ale i wszelakiej strawy dla serca  mówił Chwalimir.
Albo:
 Bywa, że wyjdzie chłop za niski próg swój, postąpi trochę wzwyż po jakiejś górze pańskiej, a
już o cha-
58
łupie zapomina i wstydzi się jej. Pogardzi ludem, z którego wszystko wziął, a przecie dla niego
powinien żyć i we wdzięczności za to, co o-trzymał.
Minęło siedem lat.
Szczęsny wybrał się do rodziców, zabierając z sobą zaczarowane skrzypce w kształcie serca. Zastał
tam braci, choć nie umawiał się z nimi. Starsi bracia nadal walczyli i zwyciężali.
 Kto wysoko wspiął się na drabinę, musi krzepko imać się szczebli, by go inni nie strącili 
twierdził Tolima.
 A przed nami coraz wyższe szczeble  dodał Lubart.
 Kruche to szczeble, łacno z nich spaść  rzekł Szczęsny gorzko.  Ja się takowych nie
czepiam. Zahukali go bracia niby dufne gąsiory płochliwego wróbla.
 Masz ty bodaj skrzypki?  spytała Szczęsnego matka.
 I to jakie!  odparł dumnie, o-twierając futerał.
Bracia w śmiech:
 Trumienka dla skrzata czy strzy-gonia!
 A zagraj no na tym, tylko tak, byśmy nie pouciekali.
Gdy zagrał, pozamykali gęby, ślepia im omroctzyła zawiść. Poznali się na jego gędzbie, ale nie
wyrzekli ani słowa podziwu.
Urok ogarnął zagrodę, Tyłowo, świat wszystek. Zleciały się ptaki, drzewa zajrzały gałęziami do
okien i wiatr wetknął swój potargany łeb, a słońce przystanęło nad chałupą...
 To pieśń ludu kaszubskiego  obwieścił.
 Czy woły mają pieśni?  zaśmiał się Tolima.
 I czy potrzebują?  wtórował Lubart.
 Milczeć, zaprzedańcy, bo łby rozwalę!  wybuchnął Szczęsny. Omal nie doszło do bójki.
Bracia rozjechali się w gniewie.
Szczęsny ze złamanym sercem wrócił
do leśnego ustronia.
Po serdecznym powitaniu Cłiwalimir
rzekł:
 Ja już odchodzę. Dałem ci, co tylko mogłem.
I tak się stało: zmarł niebawem wielki mistrz. Uczeń pochował go w lesie. Na pogrzebie wiatr-
kapelmistrz zebrał wszelkie odgłosy leśne w kapelę, jakiej ziemia nie widziała ni słyszała, a ptaki
ujednał w najprzedniejszy chór żałobny i pochwalny. Szczęsny z zaczarowanymi skrzypcami w
kształcie serca poszedł w świat, oddawszy grób mistrza nieskończonej ciszy wieków. Wędrował po
szerokich ziemiach pomorskich, grając maluczkim i najmniejszym. Zbierał za to sowitą zapłatę:
ukojenie zapomnianych dusz i poklask dłoni zgrabiałych od czarnej pracy. Grał rybakom, a połów
był zręczniejszy. Grał oraczom, a orka stawała się lżejsza, koń chęt-niejszy, człowiek wytrwalszy,
ugór i skiba mniej oporne. Grał żeńcom, a sierpy żęły razniej, na udręczonych od trudu twarzach
wykwitał u-śmiech. I szła po szczyrkach, pojezierzu, lasach, wioskach zwycięska gędzba
kaszubska, tudzież sława grajka, zaskarbiona w sercach prostaczków.
Aż zasłyszeli o nim książęta na świetnych dworach. Zapragnęli go pozys-
59
kać dla swej chwały. Złote góry mu obiecywali.
 Będziesz panem  mówili.  Niczego ci nie zabraknie.
 Kromia duszy  odpowiadał.
 Zbogacieje ona... Pałac czeka na cię.
 Uwięzi mnie on, iż w obłokach przestanę szybować.
 Z wieży zamkowej bliżej do obłoków.
 Do Kaszub daleko mi będzie.
 Złotą karetą przemierzysz cały świat.
Długo był pokusom oporny. Ale wreszcie na skutek uwodnej nagonki uprzykrzył sobie piaszczystą
drogę, zapragnął wyższych sfer. Wsiadł do złotej karety i udał się na zamek. Dobrze mu się wiodło
w wirze wielkiego życia.
Atoli po pewnym czasie dostrzegł, że w skrzypcach głuchnie dawny dzwięk, że serce mu ziębnie...
W gę-dzbie zabrakło morza, jezior, pól i lasów, zabrakło ludowej duszy, pieśni pracy i troski,
wesela i nieszczęścia
 kaszubskiego życia, prawdziwego, z którego począł się był grajek zabłąkany w kamiennych
murach. Zatrwożyło go to, opanowała tęsknota za tym, co było, owładnęło nim poczucie jakby
zdrady. Na domiar przyśniło mu się kiedyś, że mistrz Chwalimir mówi do niego:  Trzeba zejść z
krużganków na niziny, a tych, co tyle sobie przywłaszczyli, zostawić ich kamiennemu życiu". Pojął,
czego zabrakło jego skrzypcom w kształcie serca: Kaszub  żeby gędzba nie służyła zamkom, jeno
chatom, żeby nuciła o ludowej krzywdzie, żeby grzmiała od szczytów nieba do dna piekieł.
25. Miłosierdzie
Kasia była sierotą. Rodzice tak dawno ją odumarli, że nawet ich nie pamiętała. Zacne to było niby
anioł, pogodne jak niebo letnie. Pracowała po ludziach na swe utrzymanie. Marzyła zaś o tym, by
mogła zadziwić otoczenie jako tkaczka i prządka. Kiedy w rodzinnych stronach zabrakło wszelakiej
służby, ze swego Dąbrówna poszła zasmucona w obcy świat.
Tuż za wsią spotkała płaczącą rzewnie przyjaciółkę.
 Co ci to?  spytała czule.
 Matula mi słabuje, a nie mam na lekairstwo. Nie mogę zarobić, lubo mama zdzdebko roboty, bo
mi zginęło wrzeciono.
Kasia wyjęła z węzełka swoje wrzeciono i dała je przyjaciółce, za czym, pożegnawszy ją, odeszła z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •