[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całe setki!
17
Okno było odsłonięte, a pokój skąpany blaskiem księżyca w pełni.
Zuzanna wstała z łóżka, nałożyła pantofle ranne i różową narzutkę z falbankami.
Potem wydobyła kopię diademu z walizki i starannie ukryła pod narzutką.
Musiała jeszcze upewnić się, że Chatterji nie zechce dołączyć do jej nocnych
peregrynacji, więc poszła sprawdzić, co robi małpka, która, usunąwszy swą
mufkę ze znienawidzonego pudła na kapelusze, znalazła sobie miejsce na
wygodnym fotelu przy kominku. Zwierzątko spało mocno, ciasno owinąwszy
się ogonem. Turban i nowy kubraczek leżały na poręczy fotela. Z drugiej
sypialni dobiegał głośny oddech Anjuli, która również spała głęboko, więc
Zuzanna na paluszkach opuściła swój apartament.
Cicho zamknęła za sobą drzwi, a potem przez chwilę stała bez ruchu,
starając uspokoić szalone bicie serca. Na korytarzu panował chłód, a z okna
widać było jezioro i dolinę. Wszystko rysowało się ostro jak w biały dzień, tylko
bez kolorów. Z początku nie dostrzegła żadnego ruchu, ale po chwili zauważyła
dwóch lokai idących powoli w kierunku tarasu. Skręcili i zawołali coś do swych
niedostrzegalnych dla niej kolegów. Książę zapowiadał, że w nocy dom i
posiadłość będą podwójnie strzeżone, i rzeczywiście dotrzymał słowa. Zuzanna
zamknęła oczy i powoli nabrała tchu. Nadeszła chwila, o której tyle myślała, ale
nagle sparaliżował ją lęk. Gniewnie zacisnęła usta. Należy do Hollandów i jej
obowiązkiem jest odebrać to, co zostało wydarte jej rodzinie. Powoli otworzyła
oczy, a serce zwolniło swój rytm.
Przyciskając diadem do piersi, zbiegła na dół, mijając apartament Garetha
na parterze. Kiedy znalazła się przy drzwiach prowadzących do zewnętrznego
korytarza, nadal panowała cisza; bezszelestnie przemknęła do biblioteki. Była
przekonana, że patrolujący lokaje zniechęcą tego drugiego złodzieja, więc
należało skoncentrować się przede wszystkim na odnalezieniu klucza.
Zatrzymała się przed drzwiami przy końcu korytarza i rozejrzała się po
ogromnej, oświetlonej blaskiem księżyca bibliotece. Kształt sejfu rysował się
wyraznie w marmurowym fryzie obok kariatydy podtrzymującej gzyms
kominka. Tak jak powiedział książę, intruz dokonał poważnych zniszczeń,
dobierając się łomem do delikatnej płaskorzezby. Rozglądała się dalej. Półki z
książkami sięgały od podłogi do sufitu, a po obu stronach kominka ustawiono
we wnękach dwa wielkie rzymskie sarkofagi. Nie miały one pokryw i Zuzannie
skojarzyły się z ozdobnymi poidłami dla koni. Poza tym znajdował się tu pulpit
do czytania, drabinka na kółkach, pozwalająca sięgnąć do wyżej umieszczonych
książek, a jako główny mebel występowało wielkie biurko o blacie pokrytym
skórą i wysmukłych nóżkach, znajdujące się w samym centrum pomieszczenia.
Od niego należy zacząć, pomyślała.
Jednak kiedy sięgnęła do pierwszej z szuflad, coś ciężkiego wylądowało
jej znienacka na ramieniu. Wydało się jej, że jest to czyjaś ręka, więc krzyknęła
krótko, sądząc, iż ktoś złapał ją na gorącym uczynku, ale zaraz rozległo się
znajome szwargotanie i ku swej ogromnej uldze zdała sobie sprawę, że jest to
Chatterji.
- Ty mały draniu! - jęknęła. Serce waliło jej jak młotem i trzęsła się tak
bardzo, że musiała się oprzeć o biurko. Czy ktoś usłyszał jej okrzyk?
Nadsłuchiwała przez chwilę, ale nic się nie działo. Chatterji, ubrany w turban i
kubraczek, zeskoczył na biurko, by przyjrzeć się wielkiemu, srebrnemu,
pozłacanemu kałamarzowi, który lśnił zachęcająco w dobiegającym z okien
świetle. Zuzanna spojrzała na swego pupilka surowo. - Chwilami żałuję, że cię
nie zostawiłam w Bengalu - mruknęła, a potem umilkła, bo coś przyszło jej do
głowy. Spał głęboko, kiedy wychodziła, starannie zamykając za sobą drzwi,
więc jeśli się tu znalazł, to znaczy, że musiał sam sobie otworzyć! To bardzo
zle, że się tego nauczył!
Odczekała jeszcze kilka sekund, wciąż nasłuchując, czy nikt nie
nadchodzi, ale panowała głęboka cisza, przerywana tylko niegłośnym
pomlaskiwaniem Chatterji, który podziwiał swoje odbicie, dziwacznie
zniekształcone przez kałamarz. Zuzanna podjęła zatem poszukiwania, lecz
wkrótce stanęła jej na przeszkodzie pomoc małpki, która ochoczo opuściła
kałamarz, by zabrać się za grzebanie pośród przechowywanych w szufladach
papierów. Rozrzucając z lubością kartki, zwierzak bawił się znakomicie, aż
wreszcie Zuzanna pogroziła mu surowo palcem.
- Nie wolno! Wcale mi w ten sposób nie pomagasz -stwierdziła stanowczo
i odsunęła pracowite łapki od kolekcji pieczęci i pieczątek. Zirytowany Chatterji
przedreptał na drugi koniec biurka, gdzie usiadł, krzyżując łapy i wyginając
pyszczek w podkówkę. To oczywiście poskutkowało, gdyż Zuzannie
natychmiast zrobiło się przykro. Przecież on tylko chciał jej pomóc. Dała mu
więc kilka najlepszych gęsich piór księcia i wkrótce cała sprawa poszła w
niepamięć, gdyż małpka zajęła się wyginaniem ich i gryzieniem, aż stały się
całkowicie bezużyteczne. Ale przynajmniej dzięki temu zachowuje się cicho,
pomyślała Zuzanna, postanawiając, że pózniej zajmie się ukryciem tych
dowodów przestępstwa.
Spędziwszy blisko godzinę, naciskając i szarpiąc to tu, to tam, dała spokój
biurku i sięgnęła po rozrzucone papiery. Nie mogła ich tak zostawić...
zdradziłyby ją. Nie potrafiła jednak ułożyć ich we właściwym porządku ani
nawet w odpowiedniej szufladzie, więc wcisnęła je wszystkie razem. Chatterji
znudził się już zabawą z piórami i zaczął grymasić swym cienkim, małpim
głosikiem. Otworzył kałamarz i zanim Zuzanna zdążyła zareagować, wepchnął
doń wszystkie pióra do góry nogami. Atrament bryznął na nieskazitelny blat,
więc prędko wytarła go bibułą. Potem złapała Chatterji i cofnęła się od biurka o
krok, żeby zwierzak nie mógł wyrządzić już więcej szkód.
Wtedy to właśnie na ratunek przyszło jej światło księżyca, ukazując
cieniutką poziomą linię na jednej ze %7łłobkowanych nóżek biurka. Z zapartym
tchem przeciągnęła wzdłuż linii palcem. Lekki nacisk spowodował wysunięcie
się maleńkiej szufladki, w której w dobiegającej od okna poświacie zalśnił
kluczyk. Sięgnęła po niego, ale Chatterji okazał się szybszy. Bijący od metalu
blask przyciągnął jego uwagę, więc wyrwał się z ramion swej pani, porwał klucz
i w podskokach podążył na najbliższą sofę. Tam przysiadł na rzezbionym
oparciu, udając, że przekręca klucz w wyimaginowanym zamku.
- Oddaj, Chatterji - poleciła mu Zuzanna. Małpka
uniosła nos do góry i oglądała klucz niczym jubiler, stu- diujący bezcenny
diament. Zuzanna popatrzyła na nią w rozpaczy, wiedząc, że jeśli wykona
choćby jeden krok w stronę zwierzaka, ten przeskoczy gdzieś dalej. A niech
licho wezmie wszystkie małpiatki! Tym razem nie mogła szantażować Chatterji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •