[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Antoś jest naszym przyjacielem. Jest przyjacielem matki i jej przybranym synem. Antoś
jest aktorem, ale pochodzi z gór i jak nikt inny potrafi się z matką dogadać. Mówią swoim
góralskim językiem, stosując przy tym pikantne góralskie dowcipy. Kiedy matka zamierza
udać się w podróż do siebie, do domu, do Krakowa, jeszcze będąc u mnie, pisze list do Kato-
wic do Antosia, i w liście tym donosi o terminie przyjazdu. Stanowczo musi mu o wszystkim
opowiedzieć, bo żadne przeżycie się nie liczy, jeżeli nikt o tym nie wie. Antoś ma obowiązek
dowiedzieć się wszystkiego, co przeważnie bywa już lekko przesadzone, jako że czas wy-
ostrza przeżycia.
Antoś wsiada w pociąg i przyjeżdża do matki z bukietem najpiękniejszych kwiatów i z
 Zośką . Bukiet jest olbrzymi, a  Zośka to jest koniak, dla którego matka sama wymyśliła tę
nazwę, ponieważ musi wszystko nazwać własnym językiem. Nazwa  Zośka powstała przez
przypadek: w okresie gdy jeszcze mieszkaliśmy zbiorowo, czyli w czterorodzinnym mieszka-
niu, w pokoju którego nigdy nie zamykało się na klucz, jako że nikt z nas nie miał zwyczaju
strzec skarbów, których nie posiadaliśmy, matka z nieodłączną (ze względu na chorobę serca)
butelką koniaku, niepokoiła się, iż pod naszą nieobecność ktoś z sąsiadów może zajrzeć do
pokoju i zobaczyć ten koniak.  Gotowi powiedzieć, że jestem pijaczką  mówiła.  Albo
jeszcze komuś zechce się łyknąć trochę i dolać mi wody.  Aby temu zapobiec, postanowiła
zabezpieczyć butelkę; właśnie miała wyciętą z jakiegoś czasopisma dużą fotografię Zośki
Loren z dziecięciem na ręku (matka z jakichś powodów szczególnie interesowała się życiem
Zośki Loren, chociaż największymi względami zawsze otaczała osobę królowej Anglii, sza-
cha Iranu i Jacqueline Kennedy). Ta fotografia okazała się doskonałym zabezpieczeniem.
Mogła za nią ukryć nie tylko butelkę, ale nawet kieliszek, i tak stała na stole uśmiechnięta na
zdjęciu Zośka Loren oparta o butelkę z koniakiem. Od tej pory koniak otrzymał nazwę  Zoś-
ka , co było bardzo przydatne, bo można było mówić:  Oj! Coś mi się  Zośka kończy  i
nikt nie wiedział, o co chodzi. Takich konspiracyjnych nazw matka miała więcej, na przykład:
małe zapasy pieniędzy nazywały się  żelazo , a to z tego powodu, że był to  żelazny kapitał
na złe czasy, którego w żadnym wypadku nie wolno było ruszać. Zdrobniale mówiło się cza-
sem o  żelazie :  żelazko . Moja siostra, której fantazja często nie nadążała za fantazją matki,
kiedyś na wzmiankę w liście, że matka posyła nam  żelazko , zapytała ze zdziwieniem:  Po
co matka posyła żelazko? Przecież mamy dwa żelazka i to z termostatem?...
Inne szyfrowane nazwy, to:  żółta woda , czyli ajerkoniak,  portomija , co w języku in-
nych ludzi tłumaczyłoby się: portmonetka,  kuśle , czyli brzydkie nogi... Zresztą nie sposób
wymienić wszystkich nazw, ponieważ powstają one bez przerwy i pomnażają się.
Antoś pokochał ten niezwykły język matki tak samo, jak ją samą pokochał. Mogliby go-
dzinami mówić ze sobą i nigdy by im się nie znudziło. Wszystko co działo się w życiu Anto-
sia, czyli Jantosia, albo Jantosicka, było dla matki bliskie i zrozumiałe, zwłaszcza jeżeli Antoś
mówił o swoich rodzinnych stronach. Matce wówczas wydawało się, że wszystko dokładnie
widzi, bo przecież jej góry i Antosia góry były takie same i ludzie w nich podobni
62
Gdy Antoś przyjeżdżał do matki, w umówiony sposób dzwonił do drzwi, matka podcho-
dziła na palcach, przykładała ucho do szparki i pytała szeptem:
 Kto tam?
 Adyć bandyta! Czysty zbój! Otwórzcie ino, matulu, a sami na własne oczy zobaczycie!
Matka przekręcała klucz w zamku i już miała Antosia na kolanach przed sobą, z wycią-
gniętymi rękami: w jednej była  Zośka , a w drugiej bukiet kwiatów, zasłaniający go do pół
ciała. Antoś, wcisnąwszy matce w ręce koniak i kwiaty, obejmował jej nogi i najpierw, w
progu jeszcze, wygłaszał długą powitalną przemowę:
 Matulu moja najmilejsza! Zciskam ja wasze święte nożęta, które oby was jak najdłużej
po tym świecie prowadziły, na pociechę moją i waszych wspaniałych dzieci, którym żeby Pan
Bóg raczył użyczyć długiego zdrowia, żeby mogły się jeszcze ze dwieście lat przynajmniej
cieszyć jedną z najcudowniejszych matek! Bądzcie mi pochwaleni w tym wspaniałym dniu, w
którym to mogłem dostąpić tego wielkiego szczęścia i radości, abym was we własnej osobie
ujrzeć mógł i wyrazić moją cześć i uszanowanie! Bierzcie tę oto  Zośkę i te kwiatki: marne
to powitanie, bo nie takie wam się należy! Radbym wam kupić całe niebo i może jeszcze co
więcej, ale że akurat jest przed pierwszym, to mnie ani na niebo, ani na inne wystawne pre-
zenty nie stać.
Matka przyciskała do piersi kwiaty,  Zośkę i Antosia. Równocześnie robiła zawstydzone
i na przemian oburzone miny:
 Ady, Jantosiu! Jakżeś ty mógł tak się na mnie wykosztować??! Do śmierci się nie wypła-
cę, chociaż jeszcze będę żyła, z pomocą boską, ze trzysta lat, a nie, jak mówiłeś, dwieście.
Dwieście to dla mnie za mało, bom mało jeszcze na świecie użyła. Jeszcze bym chciała kiedy
tą rakietą na księżyc pojechać! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •