[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szone konie znów poniosły. Mal zeskoczył ze swego rumaka i po-
biegÅ‚ do Aislinn. Alizoñczycy jednak odgadli jego zamiary i zast¹-
pili mu drogê, unosz¹c topory i obna¿one miecze. Pozostaj¹cy w ty-
le sprzymierzeñcy Malmgartczyków popêdzili oci¹gaj¹ce siê konie,
ale ju¿ nie zd¹¿yli na czas. DoszÅ‚o do krótkiej, zaciêtej walki. Nie-
przyjacielski miecz pÅ‚azem uderzyÅ‚ mÅ‚odzieñca w gÅ‚owê, tak ¿e ten
zachwiaÅ‚ siê, ogÅ‚uszony. Pozostawili go tak i zwrócili siê przeciwko
¿oÅ‚nierzom z Krainy Dolin, którzy ust¹pili pola. Alizoñczycy za-
mierzali ich wÅ‚aSnie Scigaæ, gdy zatrzymaÅ‚ ich rozkaz jednego z trój-
ki czarowników jad¹cych tu¿ za niesamowitym pojazdem.
 Beorgu! Pozwól im ujSæ z ¿yciem  rozkazaÅ‚ Daru.  Zobacz-
my, kogo schwytaliSmy!  dodał.
Pobrzêkuj¹c zawieszonymi u pasa atrybutami swego fachu,
wSród których były dziwaczne symbole i sakiewki, czarownik za-
trzymaÅ‚ siê przy Aislinn, która mogÅ‚a ju¿ siedzieæ na tyle pewnie, by
odpowiedzieæ mu wyzywaj¹cym spojrzeniem. Na jej posiniaczonym,
podrapanym czole rósÅ‚ du¿y guz.
Duru w powietrzu nakreSliÅ‚ rêkami znaki, które jarzyÅ‚y siê przez
chwilê, oSwietlaj¹c jego pomarszczone oblicze ponurym, widmo-
wym blaskiem. Aislinn odniosÅ‚a wra¿enie, ¿e ten starzec nie nazbyt
rozs¹dnie dobraÅ‚ siê do zakazanych sekretów ziemi.
 Ja nazywam siê Duru. A co ty tu robisz, niewiasto z Dawnego
Ludu?  powiedział z martwym uSmiechem.  I to w takiej słabowi-
tej postaci? Czy¿ nie wiesz, jak Å‚atwo Smiertelne ciaÅ‚a cierpi¹ i umie-
raj¹? A mo¿e zrobiÅ‚aS to z ciekawoSci, gdy¿ chciaÅ‚aS poznaæ ból?
Aislinn olbrzymim wysiÅ‚kiem woli podniosÅ‚a siê, zapanowaw-
szy nad bólem posiniaczonego ciaÅ‚a. Alizoñski czarownik byÅ‚ wro-
giem Malmgarthu i wszystkiego, co kochała, a zarazem wrogiem
56
mocy Dawnego Ludu skupionej w jej kruchej, Smiertelnej postaci.
RozpoznaÅ‚a, kim byÅ‚ i jakie siÅ‚y nim rz¹dziÅ‚y. Ten czÅ‚owiek sÅ‚u¿yÅ‚
zÅ‚u  podobnie jak Merdice Dawnym Ludziom  ale, w przeciwieñ-
stwie do córki pani Eireny, nie wÅ‚adaÅ‚ czyst¹ Moc¹.
 JesteS nieczystym stworem, Duru  powiedziała pogardliwie.
 Nie masz nade mn¹ wÅ‚adzy.
 Nie mam? Czy¿ nie masz ciaÅ‚a i czy nie jesteS Smiertelna? 
Czarnoksiê¿nik ruchem rêki przywoÅ‚aÅ‚ alizoñskich wojowników. 
Zabierzcie j¹ i nie dajcie siê zwieSæ jej sztuczkom. Bêdzie próbowa-
Å‚a nakÅ‚oniæ was do uwolnienia jej. Ju¿ wkrótce siê przekona, ¿e po-
staæ, któr¹ przybraÅ‚a, jest dostatecznie ciê¿kim wiêzieniem.
Dwaj mê¿czyxni chwycili dziewczynê za ramiona i poci¹gnêli
za sob¹, nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e Aislinn stawia opór miêdzy in-
nymi dlatego, i¿ jej obolaÅ‚e ciaÅ‚o mogÅ‚o poruszaæ siê tylko z wielkim
trudem. Zagryzaj¹c wargi, nie pozwoliÅ‚a sobie nawet na najcichszy
okrzyk, najmniejsz¹ oznakê sÅ‚aboSci.
 A co z tym?  zapytaÅ‚ jeden z ¿oÅ‚nierzy, tr¹caj¹c nog¹ le¿¹ce-
go nieruchomo Mala.
 Zabierzcie i jego  odpowiedziaÅ‚ Duru, przyjrzawszy siê uwa¿-
nie bladej twarzyczce Aislinn.  PrzybyÅ‚ na pomoc tej damie. Mo¿e
wiele dla niej znaczy. SÅ‚abi Smiertelnicy czêsto niepotrzebnie siê
przywi¹zuj¹ do im podobnych.
Aislinn niczym nie daÅ‚a po sobie poznaæ, i¿ jego podejrzenia s¹
sÅ‚uszne. Alizoñczycy przerzucili przez koñski grzbiet nieprzytom-
nego Mala i wsadzili córkê pani Eireny na drugiego. Duru uj¹Å‚ wo-
dze wierzchowca Aislinn, uniemo¿liwiaj¹c jej w ten sposób uciecz-
kê na krótkim odcinku drogi dziel¹cym ich od twierdzy.
Machina wojenna z turkotem jechaÅ‚a w awangardzie. Alizoñ-
scy wojownicy pod¹¿ali za ni¹ z dzikimi okrzykami triumfu, gdy
roztrzaskaÅ‚a wielkie wrota, caÅ‚kowicie wyrywaj¹c je z zawiasów.
Nieliczni obroñcy zasypali j¹ strzaÅ‚ami i lancami, które odskaki-
waÅ‚y, nie robi¹c jej nic zÅ‚ego. Skoro tylko dziwny pojazd znalazÅ‚
siê na dziedziñcu, rozlegÅ‚y siê kolejne, szybko nastêpuj¹ce po so-
bie wybuchy.
Na zewn¹trz murów Rufus i jego sprzymierzeñcy stali peÅ‚ni nie-
pewnoSci. Z jednej strony pragnêli odbicia jeñców, a z drugiej, byli
Swiadomi, ¿e potrzebuj¹ posiÅ‚ków.
 KtoS musi zanieSæ miecz wojny do pozostaÅ‚ych.  Rufus pod-
niósÅ‚ obwi¹zany barwnymi wstêgami brzeszczot.  Powie im, ¿e nad-
szedÅ‚ czas oblê¿enia i bitew. Wprawdzie Alizoñczycy zajêli Brettford,
57
ale nie zda im siê to na wiele, je¿eli nikt nie zdoÅ‚a do niego przenikn¹æ
ani go opuSciæ. Beorg i jego czarnoksiê¿nicy s¹ w istocie naszymi wiêx-
niami. Ich natarcie w gÅ‚¹b kraju zaÅ‚amie siê, jeSli ich tu uwiêzimy.
W ci¹gu trzech nastêpnych dni dru¿yny panów na Wealdmarze,
Traedwyth, Ulfmaerze i Malmgarcie poÅ‚¹czyÅ‚y siê i oblegÅ‚y zamek.
¯oÅ‚nierze zeszli ze wzgórz ku twierdzy, pocz¹tkowo rozgl¹daj¹c siê
podejrzliwie, zaniepokojeni pogÅ‚oskami o trzêsieniach ziemi, powo-
dziach, lawinach i bÅ‚yskawicznie wybuchaj¹cych po¿arach. Wyda-
waÅ‚o siê, ¿e sama natura zbuntowaÅ‚a siê przeciw najexdxcom, osa-
czaj¹c ich ze wszystkich stron z wyj¹tkiem jednej  brzegu morza,
sk¹d przybyli.
V
W zamku Brettford Aislinn niecierpliwie kr¹¿yÅ‚a po niewielkiej
przestrzeni, w której j¹ uwiêziono  piêcioramiennej gwiexdzie, na
której krañcach paliÅ‚y siê cuchn¹ce Swiece. Kiedy próbowaÅ‚a prze-
kroczyæ liniê gwiazdy, zatrzymywaÅ‚a j¹ jakaS siÅ‚a, jakby niewidzial-
na Sciana. Duru obserwowaÅ‚ dziewczynê, rozkoszuj¹c siê caÅ‚ym tym
widokiem, a jego radoSæ m¹ciÅ‚y tylko niepomySlne meldunki z bi-
twy tocz¹cej siê pod murami zamku.
 Wasi wojownicy otoczyli nas  zadrwił  ale ich wysiłki oka-
zuj¹ siê bezowocne i niepotrzebne w zestawieniu z nasz¹ potêg¹.
Mamy dwustu Swietnie wyszkolonych ¿oÅ‚nierzy oraz cztery machi-
ny, podobne do tej, któr¹ widziaÅ‚aS. Ka¿da jest równie potê¿na jak
stu wojów uzbrojonych w łuki i miecze.
 Ich potêga na nic siê nie zda, je¿eli sama natura im siê prze-
ciwstawia  odpowiedziała Aislinn.  Skały, drzewa, woda, powie-
trze i sama ziemia zadr¿y i rozewrze siê, by ich pochÅ‚on¹æ. Morze
i zamieszkuj¹ce je olbrzymy czekaj¹ tylko na nasz rozkaz. My, mar-
two urodzeni, zostaliSmy stworzeni do obrony tego, co ukryli Dawni
Ludzie. Teraz zaS bronimy tych, których kochamy. Tym razem na-
jexdxcy nie podbij¹ Krainy Dolin.
Duru prychn¹Å‚ gniewnie, poirytowany jej sÅ‚owami, gdy¿ wie-
dziaÅ‚, ¿e mówi prawdê. SÅ‚yszaÅ‚ o pomrukuj¹cej ziemi i na wÅ‚asne
oczy widział ognie i błyskawice wSród wzgórz. Woda w spokojnej
dot¹d zatoce burzyÅ‚a siê. Silna wichura uniemo¿liwiaÅ‚a Alizoñczy-
kom wysadzenie reszty ¿oÅ‚nierzy na brzeg. Grzbiety zwieñczone pÅ‚e-
twami i kolcami wyÅ‚aniaÅ‚y siê na powierzchniê morza, jakieS wiel-
kie, nieznane stwory kr¹¿yÅ‚y wokół statków.
58
Mimo to czarnoksiê¿nik ci¹gn¹Å‚ arogancko:
 Nadaj przesÅ‚anie swoim współplemieñcom; rozka¿ im, by nas
przepuScili, gdy¿ w przeciwnym razie zginiesz razem z naszym dru-
gim jeñcem. Zreszt¹ wielu z nich polegnie, je¿eli nasze oddziaÅ‚y
zawróc¹, ¿eby uwolniæ od oblê¿enia zamek Brettford. Ich krew spad-
nie na twoj¹ gÅ‚owê, chyba ¿e ka¿esz im siê poddaæ.
 Oni nie przyjm¹ takiego rozkazu  odparÅ‚a na to Aislinn. 
Zreszt¹, gdybym go nawet wydaÅ‚a, zasÅ‚u¿yÅ‚abym na Smieræ.
 Zastanawiam siê, czy pozostaniesz taka arogancka, kiedy po-
stanowiê wydaæ na tortury lub Smieræ twojego towarzysza.
 Rób, co chcesz, ale rezultat mo¿e byæ inny, ni¿ siê spodziewasz 
odparowaÅ‚a. W jej oczach pojawiÅ‚ siê niebezpieczny bÅ‚ysk i Duru skrzy- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •