[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drugą.
Odgłos piktyjskich bębnów dotarł do groty. Zjawił się Bowenu, by zameldować, że
Piktowie ani nie ruszyli naprzód, ani się nie wycofali i jest ich wielka siła u stóp wzgórza i w lesie.
Wspaniale orzekł Lysenius. Im więcej ich pod ręką, tym mniej będzie was pózniej ścigać.
Bowenu spojrzał na czarownika, potem na Conana, wreszcie pokazał Cymmerianinowi i Bamula, że
bez wątpienia mają do czynienia z wariatem. Conan wzruszył ramionami i lekceważąco machnął ręką
w stronę swoich ludzi. Nie wyglądało na to, by jego gest podniósł
Bowenu na duchu.
Scyra z trudem stłumiła uśmiech. Conan zerknął na nią spode łba.
1 co cię tak cieszy, kobieto?
Właśnie, Scyro, doprawdy& podchwycił Lysenius z wyrzutem. Trochę godności.
Jesteśmy to winni tym, którzy wkrótce zginą.
Conan wolał nie pytać, kogo ma na myśli. Niedługo sam miał się o tym przekonać.
Ale nie umiał bezczynnie siedzieć i czekać, aż para czarowników, mieniących się jego przyjaciółmi,
zakończy bitwę. Sam chciał mieć udział w zwycięstwie i piktyjską krew na ostrzu miecza, zamiast
swojej na sztylecie maga.
Lecz własne pragnienia dowódcy muszą ustąpić miejsca potrzebom jego ludzi. Tego
nauczył się w twardej szkole życia na polu bitwy, jak również od mądrzejszych od siebie
choćby od Belit. Musiał spokojnie siedzieć i czekać, choć bynajmniej nie sprawiało mu to
przyjemności.
Przez dłuższą chwilę nie działo się nic ani naturalnego, ani magicznego. Tylko bębny Piktów
słychać było coraz głośniej. Conanowi niezbyt się to podobało; nie brzmiały już jak wezwanie do
rozejmu, lecz raczej do szturmu.
Na zboczu wciąż strzelały pioruny i błyskały magiczne ognie, ale posąg nie wydawał się panować
niepodzielnie nad sytuacją. Dość Piktów zdołało przebiec obok niego i&
Powietrze w grocie nabrało znajomej, złocistej barwy i zaczęło wirować, posuwając się ku wyjściu,
jakby wysysał je na zewnątrz jakiś olbrzym. Conan dał się pociągnąć złocistemu wirowi; nie miał
wyboru. Wobec siły wichru był słaby jak dziecko.
Zaparł się o głaz i przez moment bał się, że wiatr uniesie go i ciśnie na zbocze wzgórza.
Usiadł i przywarł plecami do skały. Bamula przebiegali obok, zmagając się z wichurą. Aapał
jednego po drugim za kostki lub nadgarstki i przyciągał za kamienną osłonę. Natychmiast szukali
sobie bezpiecznego zagłębienia lub skalnego występu, którego mogliby się uchwycić.
Conan nie miał odwagi wychylić się i spojrzeć, co dzieje się poza głazami. Widział tylko, że złocisty
blask wchłonął niebieskie, magiczne światło i przyćmił nawet oślepiające błyski piorunów posągu.
Całe wejście do jaskini przypominało teraz wrota gigantycznej kuzni buchającej złotym ogniem.
Wszyscy w grocie usłyszeli, kiedy złocisty wiatr dosięgnął Piktów. Nikt nie wyobrażał
sobie, że takie ryki mogą się wyrwać z ludzkich gardeł, nawet piktyjskich. A tutaj wrzeszczały
jednocześnie całe ich setki.
Conanowi zdawało się, że wicher wyrywa wojownikom kończynę za kończyną, wypruwa
im trzewia lub miażdży ich powoli i z rozmysłem. Ale gdyby ich miażdżył, nie byliby w stanie tak
wrzeszczeć.
Conan nigdy potem nie mógł powiedzieć, jak długo trwały krzyki. Z czasem złocisty wiatr ustał i
wejście do groty pogrążyło się w ciemności czarniejszej niż przedtem. Posąg zamilkł.
Ostrożnie jak kot przemykający pod nosem wściekłych psów, Cymmerianin przekradł się za głazy i
na zbocze.
Noc dobiegała końca. Kiedy Conan odzyskał ostrość widzenia w mroku, nie dojrzał na wzgórzu ani
jednego żywego Pikta. Ofiary posągu wciąż tam leżały, ale pozostał z nich tylko wystygły popiół.
Rozrzucona broń wskazywała, gdzie byli żywi Piktowie, zanim uciekli.
A raczej zniknęli, podobnie jak kawał lasu u stóp wzgórza. Ziemia była zryta, jakby zaorał
ją gigantyczny pług. Conan dostrzegł w niej wielkie dziury; stuletnie drzewa, które z trudem
opasałoby ramionami dwóch mężczyzn, zostały wyrwane niczym marchewki z grządki.
Jeśli jakieś Sowy lub Węże przeżyły, to teraz albo jeszcze uciekały, albo czekały na skraju nietkniętej
części lasu, o ile miały tyle odwagi. Conan bardzo w to wątpił. On nie zostałby w tej koszmarnej
okolicy za bogactwa żadnego królestwa. Ale gdyby nawet Piktowie czaili się tam, ich strzały nie
doleciałyby do jaskini. Posąg ciągle stał i choć wyglądał, jakby uszło z niego życie, tylko wyjątkowo
zuchwały Pikt mógłby się odważyć podejść do niego tej nocy.
Conan zostawił Govindue na straży, a sam wrócił do jaskini. Dawno nie widział Lyseniusa ani Scyry.
Już nie obawiał się ich zdrady. Natomiast obawiał się, że może nie żyją i nie będzie miał okazji im
podziękować. On i jego Bamula zawdzięczali Lyseniusowi to, że zapewne zobaczą następny wschód
słońca.
Lysenius znów zakasłał. Scyra zwilżyła czystą szmatkę w resztce wody i otarła świeżą krew z jego
warg.
To& na nic& Scyro& Za dużo wymagałem od mojego starego ciała&
Nie jesteś stary, ojcze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Wątki
- Indeks
- Artur Conan Doyle Pies Baskervillow W95
- Howard Robert E Conan. Godzina smoka
- Offutt Andrew Conan i najemnik
- Howard Robert E Conan ryzykant
- Carter Lin Conan bukanier
- Howard, Robert E Conan el Aventurero
- Camp L. Sprague de & Carter Lin Conan Tom 14 Conan Wyzwoliciel
- C Green Robert Conan i bogowie gĂłr
- Green Roland Conan i wrota demona
- Childe 01 Dorsaj
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bialaorchidea.pev.pl