[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawę, że nie mam chwili do stracenia, że za chwilę Maks przykuje moją rękę do
swojej. Dlatego przełożył automat na lewe ramię. Ale nie o tę broń chodzi mi w tej
chwili. Walki wręcz też nie mogę ryzykować, bo chociaż Toszi ćwiczył ze mną dżudo i
karate, obawiam się, że ten stary może być niezle wyszkolony.
33
Odwracam się twarzą w stronę Maksa, jak gdyby chcąc mu ułatwić założenie sobie
pierścienia kajdanek, i błyskawicznym ruchem wyrywam mu zza pasa pistolet
gazowy. Nim jednak zdołałam odbezpieczyć zawór, wycelować i nacisnąć spust
silnym ciosem w szyję Maks zwala mnie z nóg i kopnięciem wytrąca pistolet.
 I po co ci to, dziecinko?  mówi z wyrzutem, jak ojciec karcący córkę. Nachyla się i
podnosi z ziemi upuszczoną latarkę, potem świecąc odnajduje pistolet i zatyka sobie
za pas. Zdaje się nie zwracać na mnie uwagi, jakby prowokując do ucieczki czy
ataku. A może po prostu wie, że jestem oszołomiona ciosem i nie zdobędę się już na
żaden akt rozpaczy.
 No, wstawaj!  rozkazuje wreszcie, świecąc mi w oczy latarką.
Podnoszę się z ziemi. Mięśnie szyi i karku przeszywa ostry ból. Maks zatrzaskuje
kajdanki, ale tym razem z przodu, tak abym mogła pomagać sobie rękami przy
wdrapywaniu się na skały.
 Naprzód, dziecinko!  popycha mnie lekko w plecy.  I nie oglądaj się za siebie! 
dodaje, widząc, że szukam wzrokiem Martina.
Droga wznosi się teraz dość stromo w górę i raz po raz trzeba wspinać się na progi
skalne. Idziemy korytem wyschniętego potoku i wkrótce spotykamy czekającego na
nas Boba. Maks każe mu zająć się Martinem, a sam idzie nadal na końcu pochodu
nie spuszczając ze mnie oka.
W kamienistej dolinie jest jeszcze ciemniej niż na otwartej przestrzeni i wszyscy
trzej nasi  opiekunowie oświetlają sobie i nam drogę latarkami. Widocznie czują się
tu już zupełnie bezpiecznie, a teren znają znakomicie. Maks na każdym krótkim
postoju łączy się ze swoim  szefem , który widać niecierpliwi się naszą powolną
wspinaczką.
Zaczyna świtać, gdy docieramy do rozległej polany. Stąd można już dostrzec
główny masyw skalny, spod którego wypływa strumień żłobiący dolinę. Ponad nami
 wysoki, stromy próg i piętrzące się piargi. Wyobrażam sobie ile trudu wymagać
będzie ich pokonanie. Brodacz prowadzi nas jednak w lewo, w kierunku małej dolinki
ukrytej za skałami. Stoi tam jakiś człowiek i daje znaki latarką.
Jeszcze kilkadziesiąt metrów i stajemy u wejścia do groty. W jej wnętrzu pali się
światło.
 Witam serdecznie pana doktora. Ogromnie się cieszę, że mogę pana gościć, jak
się to mówi, w moich progach  słyszę męski głos.  Bardzo mi miło pana poznać.
Wiele o panu słyszałem!
Głos wydaje mi się znajomy. Quinta i Ellen już weszli do groty.
 Szanowna pani, panie doktorze  dobiega mnie z głębi groty znów ten sam
znajomy głos.  Państwo pozwolą, że się przedstawię. Jestem Oriento. Hans Oriento.
Zaskoczenie jest całkowite. Od naszego spotkania w Monachium upłynęło zaledwie
dwa i pół dnia& Skąd się wziął ten człowiek w sercu Afryki, w jakiejś pieczarze w
górach? I, jeśli on jest szefem tych trzech ludzi, musiał tu już być najpózniej w
dwadzieścia cztery godziny po tym, jak się ze mną pożegnał.
 I ja o panu wiele słyszałem i chciałem pana poznać  słyszę głos Quinty.  Nie
spodziewałem się jednak, że spotkamy się w tak zaskakujących okolicznościach&
 Po prostu, uznałem za swój obowiązek pospieszyć panu, doktorze, z pomocą.
Wiedziałem, że panu zagraża niebezpieczeństwo, i to być może, śmiertelne.
Powiedziało mi o tym radio, ale nie tylko&  zawiesza głos.  Byłem stosunkowo
niedaleko, miałem pod ręką ludzi odważnych, inteligentnych. Czy pan na moim
miejscu postąpiłby inaczej? Ale państwo wybaczą, że opuszczę ich na chwilę. Muszę
załatwić jeszcze kilka pilnych spraw. Państwo łaskawie się rozgoszczą. Mamy tu
warunki trochę spartańskie, ale nie pozbawione całkowicie zdobyczy
cywilizacyjnych. Może się państwo czegoś napiją?& A może chcecie wziąć prysznic
przed śniadaniem? Droga była na pewno męcząca& Bardzo przepraszam& Za
chwilę wrócę.
W przedsionku groty czeka Bob z Martinem, mnie zatrzymuje Maks przed wejściem.
Jest już widno i dobrze widzę, co dzieje się w przedsionku.
34
Oriento podchodzi do Martina. Ubrany jest w taki sam kombinezon jak jego
współpracownicy i w stroju tym wydaje mi się młodszy niż wówczas w Monachium.
Patrzę na jego twarz, gdy tak stoi w milczeniu przed Martinem i nie ulega
wątpliwości, że jest wstrząśnięty jego widokiem. Dopiero po dłuższej chwili odwraca
się i podchodząc do Boba mówi cicho:
 Umyć go, dać mu świeżą bieliznę, ubranie, nakarmić i pilnować jak oka w głowie!
Wychodzi przed grotę i zbliża się do mnie i Maksa.
 Witam panią! My się chyba znamy? Cóż za miła niespodzianka!  woła takim
tonem, jak gdyby spotkał mnie przypadkowo na ulicy. Twarz jego wypełnia
kurtuazyjny uśmiech.
 Nie dla każdego miła  odpowiadam ze złością.
Oriento patrzy na moje skute ręce i marszczy brwi.
 Co to za metody?!  fuka na Maksa.  Zdejmuj zaraz to świństwo!
Maks się waha.
 Szefie, wolnego. To drapieżna kotka& Już mieliśmy kłopoty. Ja bym jej nie ufał&
 Zdejmuj!  rozkazuje Oriento.  Ja pani ufam  zwraca się do mnie.  Prawda, że
już teraz nie będzie z panią kłopotów?
 To tylko zależy od pana  odbijam piłeczkę.
Maks z ociąganiem zdejmuje mi kajdanki i chowa do kieszeni.
 Jest pani wolna  mówi Oriento, ale zaraz dodaje:  Nie radzę jednak zbytnio
oddalać się od naszego obozu. To okolica niebezpieczna& Zwłaszcza dla pięknych
drapieżnych kotek& [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •