[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyniósł do przedziału także kwiaty i słodycze  prezenty od odprowadzających. Następnie
zszedł znowu na peron, gdyż do odjazdu pociągu pozostał jeszcze dobry kwadrans.
Zrobiło mu się gorąco, więc zdjął płaszcz i przez otwarte okno wrzucił go do wagonu.
Wtedy z kieszeni wypadła saszetka. Z głuchym odgłosem upadła prosto pod nogi Letzingena i
otworzyła się. Część schowanych w niej przedmiotów wysypała się na peron.
Wśród nich było między innymi zdjęcie pewnej kobiety. Letzingen i Fred równocześnie
schylili się, by pozbierać leżące na ziemi rzeczy. Zdjęcie podniósł Letzingen. Mimowolnie
spojrzał na nie i nagle jego powieki rozszerzyły się. Gwałtownie zbladł. Stał jak sparaliżowany,
kurczowo zaciskając rękę na fotografii.
Fred Gartner schował wszystko do saszetki i dziękując zwrócił się do Letzingena, aby
wziąć od niego zdjęcie. Hrabia ostatnim wysiłkiem woli zachował na zewnątrz równowagę, ale
mimo to, gdy Fred wyciągnął rękę, wyrwało mu się niezbyt eleganckie pytanie:
 Kto to jest?
Fred nie zwrócił uwagi na to wścibstwo, które nie przystoi poważnemu mężczyznie. Jego
niezręczny rzut płaszczem wywołał ogólną wesołość i falę dowcipów.
 Moja matka  odrzekł.
Letzingen wbił z kolei wzrok w twarz Freda.
 Pańska matka? To jest pańska matka?  dopytywał się Letzingen, jakby jeszcze nie
wierzył Fredowi.
R
L
T
Dopiero teraz Gartner trochę się zdziwił. Ale widząc na twarzy Letzingena jedynie wyraz
niedowierzania, uśmiechnął się.
 Chciał pan powiedzieć, że wygląda zbyt młodo, jak na matkę dorosłego człowieka,
prawda? To zdjęcie z jej młodości. Podarowała mi je z okazji mojej konfirmacji i od tamtej po-
ry zawsze noszę je przy sobie.
Letzingen zachwiał się, jakby tracił grunt pod nogami. Jego oblicze stało się jeszcze
bledsze. Wyglądał, jakby brakowało mu tchu. Przestraszony Fred podtrzymał go pod ramię.
 Panie Letzingen, co panu jest? Czy potrzebuje pan czegoś?  pytał zatroskany.
Starszy pan z trudem trzymał się na nogach.
 Nie, nie, nic mi nie jest... dziękuję. Mały zawrót głowy... Wie pan, nie mogę się schy-
lać. O, już minęło. Tylko ani słowa mojej córce, bo będzie się martwić, dobrze?
Letzingen zebrał wszystkie siły i wyprostował się.
 Może przynieść panu szklankę wody albo kieliszeczek koniaku?  zaproponował
Fred, zasłaniając go przed Lorettą.
Hrabia zmusił się do uśmiechu.
 Koniaku? Tak, to mi dobrze zrobi. Jeśli byłby pan tak dobry...
Fred odszedł szybkim krokiem, a Letzingen wydał z siebie cichy jęk, patrząc za nim z
niewysłowioną rozterką w oczach.
Kiedy Gartner wrócił, Letzingen ponownie wbił w niego wzrok, jakby zamierzał wyryć
w swojej pamięci obraz jego twarzy tak mocno, by czas już nigdy nie zatarł tych rysów. Jed-
nym haustem wypił koniak przyniesiony przez kelnera. Pomógł mu na tyle, że odzyskał spokój
i był zdolny nawet do żartów.
 Tak, tak. Tacy dziadkowie jak ja nie powinni tak gwałtownie się schylać. Krew od
razu napływa do głowy.
Fred wciąż jeszcze był trochę zaniepokojony. Z jego oczu można było wyczytać szczerą
sympatię i niekłamane zatroskanie. Widząc to Letzingen zacisnął zęby i odwrócił twarz.
 Czy naprawdę czuje się pan już lepiej?
W tym momencie Fred zdał sobie sprawę z tego, że bardzo kocha córkę tego człowieka,
a i jemu mógłby ofiarować autentyczną, synowską miłość.
Odczuł przypływ wielkiej sympatii do Letzingena, którego najchętniej natychmiast za-
pytałby, czy pozwoli mu ożenić się z Lorettą.
Letzingen uśmiechnął się przepraszająco.
R
L
T
 Już mi lepiej. To naprawdę nie było nic poważnego  rzekł.
Nawet kiedy w trakcie głośnych pożegnań Loretta rzuciła mu się na szyję, całując go,
jego uwaga nieprzerwanie skupiona była na twarzy Freda Gartnera.
Zdjęcie matki Amerykanina wywołało olbrzymi zamęt w jego duszy. Na zewnątrz za-
chowywał co prawda spokój, ale serce łomotało mu w szalonym tempie.
Rzuciwszy Loretcie kilka słów na pożegnanie, zapragnął nagle podbiec do Freda i podjąć
desperacką próbę powstrzymania go od wejścia do pociągu. Jeszcze nigdy w życiu nie przeży-
wał równie gwałtownych uczuć.
Ale gdy napotkał ciepły wzrok żegnającego się z nim Freda, zastygł w całkowitym bez-
ruchu. Bezradnie obserwował, jak Gartner pomaga Loretcie przy wsiadaniu. Wszyscy zniknęli
we wnętrzu wagonu. Jako ostatni wspiął się po stopniach Fred Gartner. Kiedy konduktor za-
mykał drzwi, ten stał już przy otwartym oknie.
W sąsiednim oknie pojawiła się zapłakana twarz Loretty. Pomachała ojcu, który
uśmiechnął się do niej pogodnie. Ale zaraz potem znowu spojrzał na Gartnera błagalnym, tę-
sknym wzrokiem.
Wtem Fred spoważniał. Wyraz twarzy Letzingena wydał mu się naraz dziwny, nie wie-
dział jednak, co tak go w nim uderzyło. Nie mógł oderwać od niego wzroku, nawet kiedy po-
ciąg ruszył z miejsca i powoli zaczął nabierać szybkości.
Letzingen zaniepokoił go w najwyższym stopniu. Ale przestał o nim myśleć, gdy spo-
strzegł, że Loretta płacze.
Zaczął ją pocieszać, w czym usilnie wspomagała go reszta towarzystwa. Kiedy osiągnął
zamierzony skutek i Loretta uśmiechnęła się przez łzy, zapomniał już o samotnym człowieku
na peronie.
Alfred Letzingen długo jeszcze stał nieruchomo, patrząc za znikającym w dali pocią-
giem.
Kiedy trzymał w ręce zdjęcie matki Gartnera, w jednej sekundzie spłynęło nań wstrząsa-
jące olśnienie. Coraz dobitniej docierało ono teraz do jego świadomości.
Pozostali ludzie dyskretnie wycofali się, myśląc, że to rozstanie z córką pogrążyło go w
takiej rozpaczy. Zostawili go samego, nawet nie przeczuwając, jak wielkie dobrodziejstwo mu
tym wyświadczyli.
Pociąg zniknął z pola widzenia. Nagle Letzingen gwałtownie rozpostarł ramiona, jakby
chciał pochwycić wyrywającego się ptaka.
R
L
T
 Fred, och, Fred!  wydusił przez zaciśnięte zęby.
Powoli odwrócił się. Wyglądał, jakby nagle przybyło mu dziesięć lat. Chłodny powiew
wiosennego wiatru przeniknął go do szpiku kości. Odczuł przejmujące zimno. Drżąc na całym
ciele zapiął płaszcz.
Zmiertelnie blady dowlókł się do swojego powozu i kazał zawiezć się do domu.
W swoim pokoju zapadł się w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Trwał tak w zupełnym
bezruchu, aż służący powiadomił go, że już czas, by pojechał do urzędu. Wstał i rozejrzał się
po pokoju, jakby widział go po raz pierwszy. Nagle uderzył się pięściami w pierś i wykrzyknął
ochrypłym głosem, dając ujście swej niewysłowionej udręce:
 Mario, Mario? Jak mogłaś mi tego nie powiedzieć! Twoja zemsta jest okrutna!
Kiedy jednak zjawił się służący z kapeluszem i paltem, wziął się w garść i uspokoił ner-
wy. Nieokazywanie uczuć weszło mu już w nawyk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •