[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Riemer. Kto wie, ile razem nakradliście? Myślę, że sporo. Ale wasz największy skok odbył się
tutaj. W nocy, gdy zamordowano Roberta Wolkersa.
Zatoczyłem ręką łuk i odetchnąłem głęboko, jak gdyby coś tu jeszcze zostało z tamtych czasów.
Popatrzyłem na Karinę Rijker, potem na stalowe belki sufitu i mówiłem dalej.
- Przyznam, że wiele myślałem o tamtej nocy. Nawet przyszedłem tutaj, chodziłem po
magazynach i usiłowałem wyobrazić sobie, co się tu wydarzyło. I wiecie, co wymyśliłem?
Znów napotkałem wzrok dużego. Tym razem patrzył już na mnie inaczej. Był zaintrygowany i
jakby trochę niespokojny.
- Wymyśliłem, że postanowiliście zaczekać na noc, kiedy Robert Wolkers będzie tu sam,
choćby tylko przez chwilę. Może to on miał wam powiedzieć, kiedy to się stanie, może to wy
określiliście dzień i godzinę, ale tak czy inaczej Robert Wolkers był sam, gdy pojawiliście się tu we
trójkę. Stał i patrzył, jak Michael forsował zamki skarbca. Kiedy dostaliście się do środka,
wzięliście, ile się dało, może nawet wszystko. A potem go zabiliście.
Kątem oka zobaczyłem, że chudy opętańczo kręci głową. Duży tylko spojrzał na mnie zezem i
powiedział spokojnie:
- To nieprawda.
- Nieprawda?
- Nie zabiliśmy go.
- Hm. No cóż - nagle zmieniłem ton na swobodniejszy i wzruszyłem ramionami. - To była
tylko taka pierwsza hipoteza. Powinienem wiedzieć, że może okazać się nieprawdziwa. To tak jak
z tą moją książką, to znaczy z moją ostatnią powieścią. Od jakiegoś czasu nie mogę sobie z nią
poradzić. Wymyśliłem już chyba z sześć różnych zakończeń, kto zabił i jak, i żadne z nich nie
pasuje. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Dlaczego teraz miałoby mi się udać za pierwszym
razem? - Wycelowałem palec w dużego, a potem pogroziłem mu, że niby obaj powinniśmy to
wiedzieć od początku. - Bo szczerze mówiąc, tak naprawdę was nie podejrzewałem. Po co
mielibyście zabijać Wolkersa? Z jakiego powodu? Przecież nie mógł was wydać, bo sam też miał
sporo do stracenia. I nie zapominajmy, że Michael zawsze twierdził, że go nie zabił. Poza tym
jeszcze nie zajęliśmy się tajemnicą zniknięcia narzędzia przestępstwa, czyli przysłowiowego
dymiącego pistoletu.
Dlatego musiałem stworzyć drugą hipotezę. W pierwszej chwili wydała mi się zbyt mało
prawdopodobna, zbyt książkowa, można powiedzieć, tylko że ja sam nigdy bym jej do książki nie
wsadził, taka była dziwaczna. Ale im więcej wiedziałem, tym bardziej zaczynałem się do niej
przekonywać. Potem dopracowałem ją, skreśliłem tu i tam parę ślepych tropów, i wiecie co? Nagle
okazało się, że tylko tak można to wszystko wytłumaczyć.
30
Wydaje mi się - mówiłem dalej - że to Robert Wolkers skontaktował się z Michaelem, a nie na
odwrót. Powiedział mu, kim jest, gdzie pracuje i że mogą zrobić wspólny interes. Domyślam się, że
Michael nie był z początku do tego przekonany. Większość zawodowych złodziei woli
samodzielnie wyszukiwać sobie robotę. W ten sposób nie muszą polegać na innych, no i nie trzeba
z nikim dzielić się łupem. Ale cóż, wszyscy jesteśmy ludzmi. Propozycja Roberta Wolkersa była
bez wątpienia bardzo kusząca. Wolkers mógł wpuścić Michaela do skarbca van Zandtów, a
Michael miał słabość do diamentów Pewnie chwilę się zastanawiał, czy w to wejść, i kiedy już się
zdecydował, nie chciał brać całego ryzyka na siebie. Jeżeli to, co słyszał, było prawdą, diamentów
wystarczyłoby na kilka osób, a paru pomocników zawsze mogło się przydać. Dlatego wyszukał
sobie dwóch miejscowych rzezimieszków i założył własną bandę.
Urwałem i sprawdziłem, patrząc na otaczające mnie twarze, czy nikogo nie zanudzam. Było to
mało prawdopodobne. Takiej publiczności nie miałem od czasu pierwszego wieczoru autorskiego,
na który przyszło dwoje zagorzałych wielbicieli moich książek i bardzo zmieszany właściciel
księgarni na Charing Cross Road. Jak się nie będę pilnował, takie powodzenie przewróci mi w
głowie.
- Wolkers - zacząłem znowu - na pewno znał się trochę na systemach alarmowych założonych w
firmie i łatwo mógł się dowiedzieć o datach dostaw diamentów i zawartości każdej partii.
Przypuszczam, że poczekał na szczególnie duży transport i załatwił, żeby ochroniarz, który miał
pełnić służbę razem z nim, zniknął we właściwym momencie na godzinę. A potem musiał już tylko
stanąć na czatach, gdy Michael i jego dwaj holenderscy koledzy dobierali się do stalowej klatki i do
skarbca. Jeżeli czasu jest dość, dobry złodziej poradzi sobie z każdym sejfem i z każdym skarbcem
na świecie. W końcu wartość każdego sejfu równa się wartości zamka. A zamek niestety zawsze
można otworzyć, albo na siłę, albo sposobem. Michael zrobił, co do niego należało, banda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •