[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stawicielom prawa, zorganizować usunięcie ciała Browna i jego ludzi.
Mając tak wielu świadków wydarzeń i zeznanie Caro na temat jej uprowadzenia i
grózb Browna, nie było trudno przekonać władze, że to Brown i jego ludzie byli spraw-
cami zajścia, a Dominic jedynie pośpieszył na ratunek. Miał nawet wrażenie, że niektó-
rzy stróże prawa byli zadowoleni, że uwolnił ich od osoby kłopotliwego Nicholasa
Browna, i to definitywnie.
Caro, jak zresztą mógł się tego spodziewać, zdumiewająco dobrze zniosła stres
związany z zaistniałą sytuacją.
- Wejdz i zamknij drzwi, proszę - zwrócił się do niej, opierając się o pokryty skórą
blat biurka.
R
L
T
Caro weszła do gabinetu, zaniepokojona wyglądem Dominica. Jego twarz miała
szary odcień, oczy zapadły się, pod oczami widać było ciemne cienie. Usta zmieniły się
w cienką kreskę, szczęka była napięta.
- Czy... wydarzenia tego popołudnia napawały cię odrazą? - spytał schrypniętym
głosem.
Podniosła na niego wzrok, starając się wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale nie
była w stanie.
- Jakżeż mogłabym czuć odrazę, jeżeli teraz ty i ja bylibyśmy martwi, gdybyś nie
zabił Browna - zdziwiła się.
Dominic skrzywił się.
- Było kilka okazji, kiedy odniosłem wrażenie, że nie uważałabyś mojej śmierci za
coś bardzo złego - zauważył.
- Byłam młoda i głupia.
- A teraz jesteś dojrzała, a więc i mądrzejsza? - spytał kpiąco.
Caro oblała się rumieńcem.
- Na pewno czuję się... starsza niż rano - rzekła.
- Przykro mi, Caro.
- Dlaczego miałoby ci być przykro? - rzuciła mu zdziwione spojrzenie. - To Nicho-
las Brown jest odpowiedzialny za tę moją dojrzałość, nie ty. On... gdybyś nie przyszedł
mi z pomocą, wiem, co by zrobił. Powiedział mi.
Dominic wziął ją w ramiona.
- Powiedziałem ci już, żebyś o tym nie myślała. Nic dobrego z tego nie wyjdzie -
napomniał ją. - Wystarczy, że ja o tym muszę myśleć, i to jest wystarczająco bolesne.
Caro uniosła głowę.
- Naprawdę ta myśl sprawia ci taki ból, Dominicu? - spytała.
- Prawie taki sam jak świadomość, że zamierzałaś mnie opuścić - odpowiedział.
- Nie chciałam cię opuścić. - Westchnęła. - Pomyślałam tylko, że będzie najlepiej,
jeśli wrócę do domu.
R
L
T
- Nie pożegnawszy się nawet? - zdziwił się Dominic. - Nie informując mnie, gdzie
mógłbym cię znalezć? - Oczy błyszczały mu gorączkowo, wpatrywał się w nią badaw-
czo.
Caro przesunęła językiem po suchych wargach. Nagle zaczęła w nią wstępować
nadzieja.
- Czy naprawdę chciałbyś mnie kiedyś znowu zobaczyć? - spytała.
- Jak możesz w ogóle zadawać takie pytanie? - Dominic potrząsnął głową z iryta-
cją. - Czy nie wiesz, czy jeszcze się nie domyśliłaś, jak bardzo cię kocham?
- Co powiedziałeś? - Caro nie wierzyła własnym uszom.
Nie wierzyła też swoim oczom, które ujrzały w oczach Dominica samo ciepło i mi-
łość.
- Kocham cię, Caro - powtórzył, z trudem wydobywając z siebie głos. - Czy uwa-
żasz, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, gdybym teraz ukląkł przed tobą i błagał
cię, to mogłabyś pewnego dnia odwzajemnić moje uczucie i rozważyć propozycję mał-
żeństwa?
Policzki Caro zapłonęły na wspomnienie okoliczności, w jakich powiedziała do
niego te słowa.
- O ile sobie przypominam, nie tak dawno mi powiedziałeś, że kochając się, popeł-
niliśmy błąd - zauważyła.
- W takim razie to był najcudowniejszy, najwspanialszy błąd! - zapewnił, ujmując
jej twarz. - Byłem głupcem, Caro. Aroganckim głupcem. Na swoje usprawiedliwienie -
jeśli w ogóle może takowe być - powiem tylko, że nigdy jeszcze nie spotkałem takiej ko-
biety jak ty. Nigdy nie znałem kobiety tak dzielnej, tak wielkodusznej, tak uczciwej. Ko-
cham cię z całego serca, Caro, i jeśli pewnego dnia i ty mnie pokochasz, przysięgam, że
będę kochał cię do końca naszych dni. Czy to nastąpi, Caro? Czy dasz mi szansę pokaza-
nia ci, jak bardzo cię kocham? Szansę przekonania cię, żebyś odwzajemniła moją miłość
- dodał już mniej pewnie.
To właśnie ta tak nietypowa dla niego niepewność w głosie upewniła Caro, że nie
śni. Nawet we śnie bowiem nie podejrzewałaby o niepewność mężczyzny, o którym wie-
działa, że jest zawsze zdecydowany i apodyktyczny.
R
L
T
A jednak okazało się, że Dominic nie jest pewny jej i nie ma pojęcia, że się w nim
zakochała.
- Mój drogi... - wyznała łagodnym, nieśmiałym głosem - ja już jestem w tobie za-
kochana.
- Najdroższa! - Dominic chwycił ją w ramiona i przywarł ustami do jej ust.
Caro wciąż tak była oszołomiona jego wyznaniem i oświadczynami, że przez kilka
długich minut jedyne, co mogła zrobić, to odwzajemnić namiętny pocałunek.
Dopiero po pewnej chwili odzyskała jasność umysłu.
- Domyślam się, że hrabia Blackstone nie może poślubić takiej kobiety jak Caro
Morton - zauważyła.
- Mogę poślubić, kogo mi się żywnie podoba - odrzekł ze zwykłą już sobie arogan-
cją Dominic. - I wybrałem ciebie, jeżeli mnie zechcesz - dodał z determinacją. - Nie ob-
chodzi mnie, kim jesteś, skąd pochodzisz ani od czego uciekłaś. Kocham cię. I moim
najszczerszym pragnieniem, jedynym pragnieniem, jest uczynienie cię moją żoną.
Te słowa, bardziej niż cokolwiek innego, przekonały Caro o głębi uczuć Dominica.
Był lordem, hrabią, a mimo to zaproponował małżeństwo kobiecie, którą poznał jako
śpiewaczkę w kasynie. Kobiecie, z którą już się kochał. Dwa razy!
Zagryzła dolną wargę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •