[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uporać się z problemem buta.
To, co się pózniej stało, widziała jak na dłoni. Mike
i Sam zatrzymali się przy kiosku z lodami. Mike
sięgnął do kieszeni po pieniądze i na chwilę puścił
rączkę Sama. Malec odwrócił się, zobaczył ją na ławce
i zawołał:
 Ciociu Jenny!  po czym wbiegł na jezdnię.
Jennymiała wrażenie, że wszystko toczy się jak na
zwolnionym filmie. Widziała, jak Mike się odwraca,
widziała przerażenie na jego twarzy, gdy uświadomił
sobie, że nic już nie może zrobić. Widziała pędzące
wprost na Sama auto, widziała nawet strach na twarzy
kierującej pojazdem kobiety, która nie mogła ani
zatrzymać się, ani skręcić. Widziała, że do chłopca
dotarło, że zrobił coś bardzo złego... i nagle potknął się.
Samochód za chwilę go uderzy.
W szkole Jenny była dobrze zapowiadającą się
sprinterką, ale przestała trenować, gdy dostała się na
studia. Paniczne przerażenie wywołało nagły przypływ
adrenaliny, i dawny talent ożył.
Jennyrzuciła się na jezdnię. Szybkie, krótkie kroki,
ramiona wyrzucane wysoko w powietrze, ciało na-
chylone prawie równolegle do ziemi, aby maksymalnie
zmniejszyć opór powietrza. Zapomnieć o pędzącym na
nią aucie. Musi dotrzeć do Sama.
Pochyliła się, chwyciła drobne ciałko malca i od-
rzuciła je na chodnik. Jak przez mgłę słyszała pisk
hamulców, a potem trzask i chrupnięcie, gdy coś ude-
rzyło w jej nogi. Ogarnęła ją ciemność.
Wydarzyło się coś strasznego. Zastanawiała się,
gdzie jest i co się stało. Nie chciała otworzyć oczu, ale
może powinna. Dlaczego leżyi co to jest za hałas? Ktoś
ją woła? Nagle odzyskała świadomość, chociaż wola-
łaby jej nie odzyskiwać.
Leżała na plecach, na czymś twardym. Czuła ból
w głowie, bardzo dotkliwy. Ręka też ją bardzo bolała.
Tylko krzyż i nogi były jakieś... dziwne.
 Jenny, słyszysz mnie?  Głos Mike a był ochryp-
ły i przerażony.
Otworzyła oczy. Patrzył na nią z taką rozpaczą, że
zrobiło się jej go żal. Były też inne twarze, pełne
życzliwości i współczucia. I nagle przypomniała sobie.
 Sam? Co z Samem?  wychrypiała z trudem.
 Nic mu nie jest. Zajęła się nim jakaś pani. Jenny,
dobrze się czujesz?  To niezbyt mądre pytanie, ale
musiał je postawić.
 Bywało lepiej  odparła.
Jego twarz była zawsze taka czytelna. Teraz toczył
bój ze sobą. Zrozpaczony, kochający ją mężczyzna
walczył z lekarzem, który zajmował się pacjentką.
I lekarz zwyciężył.
 Nie ruszaj się, po prostu leż spokojnie. Zaraz
przyjedzie karetka i wszystko będzie dobrze.
Czuła ciepłą strużkę z boku głowy. Musi krwawić.
Ktoś podał Mike owi garść chusteczek, ten przycisnął
je do rany, po czym spojrzał jej w oczy. Wiedziała, że
Mike ocenia rozwartość zrenic, by sprawdzić, czy nie
ma urazu mózgu. Po chwili odwrócił się i powiedział
do kogoś:
 Proszę wziąć więcej chusteczek i przyłożyć do
tego krwawienia na nodze. Przytrzymać, nie naciskać.
Prawdopodobnie ten ktoś zrobił to, o co Mike prosił,
ale Jenny nic nie czuła. Znowu się do niej odwrócił.
 Masz ranę na głowie, ale czyboli cię coś jeszcze?
Musiała chwilę pomyśleć.
 Głowa boli mnie najbardziej. I ramię. A nogi są...
dziwne.
 Leż spokojnie! Nie ruszaj głową ani żadną inną
częścią ciała.
Jednak, nie myśląc o tym, co robi, próbowała się
odwrócić, by na niego spojrzeć, i krzyknęła z bólu.
 Jenny! Nie ruszaj się! Gdzie cię boli?
 Ręka. Okropny ból.
Czuła, jak jego palce przesuwają się wzdłuż jej
ramienia, a potem jak je unoszą i kładą na jej klatce
piersiowej.
 Teraz powinno być lepiej  powiedział. Delikat-
nie badał jej kark, usiłując dotrzeć do górnej części
kręgosłupa, następnie dotknął głowyw miejscu urazu.
 Kości czaszki chyba są w porządku  mruknął.  Ale
nie ruszaj głową, dopóki nie założymy ci kołnierza.
Widziała, jak wciąż ze sobą walczy. Musi być bez-
namiętnym lekarzem i robić to, co najlepsze dla
rannego, z drugiej jednak strony usiłował pokonać
panicznystrach w obliczu zagrożenia życia ukochanej
kobiety.
Była teraz zupełnie przytomna i czuła przenikliwy
ból związany z odniesionymi obrażeniami. Jednak
oprócz tego bólu było coś, o czym wolała nie mówić,
wierząc, że jeśli zachowa milczenie, to to coś odejdzie.
Musi jednak powiedzieć o tym Mike owi. Jest przecież
lekarzem.
 Mike! Co stało się z moimi nogami?
 Nie jestem pewien  odparł z wahaniem.  Mog-
łaś doznać... urazu kręgosłupa.
Wiedziała, co to oznacza. Wykonała gwałtowny
ruch, po którym leżąca na piersiach ręka zsunęła się
w dół. A potem był koszmarny ból i ogarniająca
wszystko ciemność.
Nagle dotarły do niej jakiejś głosy.
 Proszę się cofnąć, zrobić miejsce dla karetki.
Mike podniósł głowę. To byli dwaj policjanci,
a właściwie policjant i policjantka, a tuż za nimi am-
bulans i wyskakujący z niego dwaj ratownicy w zielo-
nych uniformach. Nawet nie słyszał syreny.
To była najtrudniejsza decyzja w jego życiu, ale
musiał się cofnąć. On jest lekarzem, lecz ci dwaj
mężczyzni to ratownicy specjalnie przygotowani do
takich akcji. Jeden z nich ukląkł przy Jenny, drugi
zwrócił się do Mike a.
 Co może pan nam powiedzieć?
Co powinni wiedzieć?  zastanawiał się Mike. Co
on sam chciałby wiedzieć, gdyby przywieziono ją do
szpitala?
 Ma trzydzieści trzy lata. Stan zdrowia dobry,
żadnych uczuleń. Rano zjadła lekkie śniadanie. Od-
dychanie chyba w normie i wszystko wskazuje na to, że
nie ma urazu mózgu. Nie stwierdziłem zaburzeń w mo-
wie. Widziałem...  Mike z trudem przełknął ślinę,
trudno mu było o tym mówić.  Widziałem wypadek.
Potrącił ją samochód. Padając, doznała urazu głowy.
Ma złamaną rękę i... brak czucia w nogach.  Widząc,
jak brwi ratownika unoszą się do góry, dodał:  Jestem
lekarzem.
 Wobec tego, doktorze, dobrze pan wie, co musi-
my zrobić. Czy pan zna tę kobietę?
 Tak  odparł Mike.  Pojadę z nią w karetce.
Cofnął się i obserwował pracę ratowników. Ranę na
głowie zabezpieczyli sterylnymi opatrunkami, kręgi
szyjne specjalnym kołnierzem, następnie ostrożnie
przenieśli Jennyna unieruchamiającą kręgosłup długą
deskę i przywiązali złamaną rękę do klatki piersiowej.
Jęknęła, gdy ją przenosili, i otworzyła oczy.
 Jeszcze tylko chwilę  uspokajał ją ratownik. 
Zaraz przestanie boleć.
 Chcę być z Mikiem.
 Tym lekarzem? Pojedzie z nami.
 Czy pan z nią był, doktorze? Chcielibyśmy, żeby
pan złożył zeznanie. Oczywiście, kiedy to będzie moż-
liwe  powiedziała policjantka.
 Widziałem wszystko  przyznał Mike.  Złożę
zeznanie pózniej. Ale to nie była wina kierowcy, lecz
małego chłopca, Sama. Zabrałem go na spacer i...
 Odwieziemy go do domu  rzekła policjantka.
 A pan zaczeka na nas w szpitalu.
 Oczywiście  zapewnił Mike.
To dziwne być pacjentem w szpitalu, w którym się
pracuje. Jednak ten szpital znajdował się najbliżej i był
w nim znakomicie wyposażony oddział ratownictwa
medycznego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •