[ Pobierz całość w formacie PDF ]

– Dostał środki przeciwbólowe, ale to twarda sztuka.
– To dobrze. – Elizabeth także się uśmiechnęła.
– Zostawiam was samych – rzekł.
Dla dodania jej otuchy położył jej rękę na ramieniu,
uścisnął i wyszedł z sali. Elizabeth odprowadziła go
wzrokiem, po czym pochyliła się nad Marcusem.
– Cześć! – Wyciągnęła rękę i odgarnęła mu włosy
z czoła. Wiedziała, że nie lubi być potargany. – Jak się
czujesz?
– Ledwo się ruszam – wymamrotał.
– Masz założony kołnierz ortopedyczny, dlatego trud-
no ci mówić – wyjaśniła. – Jak tylko wywołają zdjęcia
kręgosłupa, będziemy mogli go zdjąć.
ODROBINA SZALEŃSTWA
137
– Co się właściwie stało?
– Nie pamiętasz? – Marcus spojrzał na nią obojętnym
wzrokiem. – Wiesz, gdzie jesteś? – spytała.
– Sądząc po tym, że leżę, a ty patrzysz na mnie z góry,
domyślam się, że w szpitalu.
– Jesteś w Coober Pedy w Australii. Pamiętasz?
– Pierre Knowles – szepnął Marcus. W jego oczach
pojawił się teraz błysk ożywienia świadczący o tym, że
wszystko sobie przypomina. – Pojechałem do kopalni,
gdzie pracuje, ale nie było tam żywego ducha. Nagle
pośliznąłem się i... Dalej już nic nie pamiętam!
– Nie denerwuj się. To typowy objaw – uspokajała go.
– Wpadłeś do szybu, lecz na szczęście wydobyliśmy cię
na powierzchnię. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
– Skąd wiesz?
– Bo za chwilę przewieziemy cię na salę operacyjną
i zajmiemy się twoją nogą...
– Ty będziesz mnie operować? – wykrzyknął pisk-
liwym głosem.
– Nie masz do mnie zaufania?
Starała się mówić swobodnym, nawet lekko żartob-
liwym tonem, lecz zdawała sobie sprawę, że to właśnie
brak wzajemnego zaufania zadecydował o fiasku ich
związku. Marcus nigdy nie pokładał w niej wiary, nigdy
nie namawiał, by umocniła swą pozycję zawodową,
polubiła swe słabości, stanęła na własnych nogach.
Natomiast Mitch przeciwnie, pomógł jej nauczyć się
spontaniczności i między innymi za to go pokochała.
Uśmiechnęła się do Marcusa. Zrobiło się jej go żal.
Najbliższe tygodnie nie będą dla niego łatwe.
– To... jak by to powiedzieć... Nie w tym rzecz,
Elizabeth... A ten twój kolega?
138
LUCY CLARK
– Ciii... O nic się nie martw.
– Ale robiłaś już wżyciu takie operacje, prawda?
Miała ochotę podroczyć się z nim i zaprzeczyć, lecz
uznała, że wtedy Marcus zdenerwuje się jeszcze bardziej.
– Wiele razy – zapewniła go. Imogen wręczyła jej
wyniki badań. Ciśnienie krwi wciąż było bardzo niskie.
– Straciłeś wiele krwi, więc zanim przystąpimy do opera-
cji, konieczna jest transfuzja.
– Nie musicie operować natychmiast? Sytuacja tego
nie wymaga? – dopytywał się z niepokojem.
– Twój stan jest stabilny. Noga bardzo boli?
– Nie. Twój kolega dał mi jakiś środek, który chyba
zaczął działać.
– Wspaniale. Teraz sobie odpocznij. Najlepiej zaśnij.
Sen dobrze ci zrobi. – Przyłożyła mu dłoń do czoła,
Marcus przymknął powieki. – Później wyjaśnię ci, na
czym polega operacja. – Zwracając się do Imogen,
dodała: – Jeśli będę potrzebna, wezwij mnie, dobrze?
– Oczywiście.
Odszukała Mitcha. Siedział przy stole w kuchni, twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •