[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajomą sylwetkę.
Tymczasem uliczką, tu\ obok niej, przejechał z wolna samochód policyjny. W jednej
chwili oblała się potem; wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Ktoś na pewno
zgłosił ju\ kradzie\ czerwonej corvety, ktoś inny zauwa\ył, jak Sam wyje\d\ał nią z
parkingu. Policja była ju\ na jego tropie. Edie nie miała czasu do stracenia, nie myślała o
ewentualnych konsekwencjach, musiała jak najszybciej ostrzec Sama, nie zwracając przy tym
uwagi patrolu. Wysiadła ze swej toyoty i chciała dostać się do jego domu od tyłu. Nie
przewidziała tylko, \e sąsiadujące ze sobą podwórka oddzielone są płotem. Była ju\ jednak
gotowa na wszystko. Pierwszy płot sforsowała z rozbiegu, okazało się jednak, \e za nim jest
następny, a podwórka strze\e owczarek niemiecki, który na jej widok wydał z siebie grozny
pomruk. Nie zamierzała jednak się cofnąć; rzuciła się do przodu i tylko trzask dartego
materiału, kiedy przełaziła przez następny płot, świadczył o tym, \e pies ją dopadł; w
pierwszej chwili nie czuła bowiem bólu. Zresztą i tak miała ju\ za sobą dwie przeszkody,
teraz mogła ju\ bez trudu dobiec od tyłu do domu Sama. Liczył się pośpiech, bo zauwa\yła,
\e samochód policyjny zatrzymał się właśnie tam, od frontu. W jednej chwili dopadła jego
tylnych drzwi i zaczęła bębnić w nie pięściami, krzycząc:
 Sam, Sam, otwieraj natychmiast.
Przez dłu\szą chwilę nie było jednak odpowiedzi. Czy\by gliniarze ju\ go zabrali?
Naraz drzwi się uchyliły i jej oczom ukazał się Sam. Ociekał wodą i był właściwie nagi,
jeśli nie liczyć wąskiego ręcznika, którym okręcone miał biodra.
Na jej widok szeroko otworzył oczy ze zdumienia i lekko się uśmiechnął. W tej\e chwili
odezwał się jednak dzwięk dzwonka u drzwi frontowych. To musiały być gliny.
 Musisz natychmiast stąd uciekać  wyrzuciła z siebie prawie bez tchu.
Chwyciła go za rękę, chciała zabrać go stąd natychmiast, mimo \e był praktycznie
nieubrany, a na dworze panował mróz. Ogrzałby się w jej samochodzie, zawiozłaby go do
swojego domu, a potem pomyśleliby, jak go z tego wszystkiego wyciągnąć.
Sam nie miał jednak zamiaru nigdzie uciekać.
 Chwileczkę, spokojnie  rzekł, najwyrazniej zaskoczony.  O co chodzi? Nie widzisz,
\e dopiero wyszedłem spod prysznica?
Mimo i\ sytuacja była naprawdę podbramkowa, Edie nie mogła oderwać wzroku od jego
opalonej, umięśnionej sylwetki i ciemnych włosów na torsie. Znowu poczuła, \e na jego
widok dzieje się z nią coś dziwnego.
Przestań natychmiast, mówiła sobie w duchu, ten mę\czyzna nie mo\e pociągać cię
fizycznie. Zapomnij, jaki jest przystojny, to obiekt twoich badań; nie wolno ci mieszać spraw
zawodowych i osobistych. Niewiele to jednak pomagało.
 O co chodzi?  powtórzył Sam, przywracając ją do rzeczywistości.
 Gliny są przed drzwiami, zaraz cię zaaresztują.  Edie chwyciła go za rękę. 
Uciekajmy, nie ma chwili do stracenia, zaparkowałam niedaleko. Jakoś cię z tego wyciągnę.
Patrzył na nią, jakby urwała się z choinki. Tymczasem znowu odezwał się dzwonek do
drzwi. Sam chciał otworzyć, ona uczepiła się jednak jego ramienia i nie pozwalała mu ruszyć
się z miejsca.
 Nie otwieraj, chyba \e chcesz iść do więzienia.
 Do więzienia? A za co?  Myślał, \e Edie \artuje.
 Za kradzie\ tej czerwonej corvety, która stoi teraz przed twoim domem.
Sam wybuchnął śmiechem.
 To mój samochód  wyjaśnił, kiedy zdołał się wreszcie opanować.
 Nie musisz kłamać, Sam; przecie\ widziałam, jak włamywałeś się do niego na
parkingu.
Rzeczywiście, widziała to na własne oczy. Na chwilę pozostała jednak sama ze swymi
wątpliwościami, on bowiem wbrew jej protestom poszedł w końcu otworzyć frontowe drzwi.
Przez chwilę trwała tam jakaś wymiana zdań, po czym drzwi się zamknęły, a Sam wrócił do
niej z miną zupełnie zadowoloną.
 No i co chciał ten gliniarz?  zapytała Edie niespokojnie.
 Zaprosić mnie na święta, to mój sąsiad Charlie  wyjaśnił i znowu się zaśmiał.
Rzekome najście policji mieli ju\ za sobą i teraz Sam zwrócił uwagę na obra\enia Edie.
Forsowanie płotów i konfrontacja z groznym psem nie pozostały bowiem bez śladu; spodnie
miała poszarpane i kiedy nerwy puściły, zaczęła krzywić się z bólu.
 Coś cię boli?  zapytał Sam z troską.
 No...  Edie wskazała na rozdarte spodnie.  Zcigałam się z jednym owczarkiem
niemieckim, o dwa domy stąd.
 Zcigałaś się z Brutusem?  Uniósł brwi z niedowierzaniem.
 Tak, tylko \e on był trochę szybszy.
 No to poka\ tę ranę.
 Mo\e byś się najpierw ubrał?  Sam cały czas owinięty był tylko ręcznikiem, który
przytrzymywał jedną ręką i który w ka\dej chwili mógł się obsunąć. Nie dawało to Edie
spokoju.
Poszedł się ubrać, ona zaś zyskała chwilę czasu, by rozejrzeć się po mieszkaniu i w ten
sposób lepiej poznać właściciela. Było tu czysto i schludnie, kuchnia utrzymana w czerni i
bieli miała dość surowy, męski charakter.
Edie czuła się głupio, zdaje się, \e po raz kolejny zrobiła z siebie idiotkę i jeszcze do tego
ta rana na pupie! Sytuacja naprawdę upokarzająca!
Sam jednak zdawał się wcale tak nie myśleć. Pojawił się ubrany w d\insy i bluzę, niosąc
buteleczkę z wodą utlenioną, maść z antybiotykiem i plaster. Chcąc nie chcąc, Edie musiała
wypiąć na niego siedzenie i poddać się opatrunkowi. Cały czas myślała przy tym, \e nie mo\e
stracić kontroli nad sobą i nad sytuacją i \e jej praca naukowa nie ma prawa na tym ucierpieć.
Spodnie były ju\ chyba do wyrzucenia, rana jednak nie okazała się szczególnie grozna.
Sam zdezynfekował miejsce ugryzienia, posmarował maścią i zakleił plastrem, a kiedy
tylko skończył, Edie natychmiast odsunęła się na bezpieczną odległość.
 Dziękuję  powiedziała.
 To ja dziękuję.
 Ty mnie? Za co?  Nie rozumiała, o co mu chodzi.
 Za to, \e ryzykowałaś \ycie i zdrowie, \eby mnie ostrzec.
 Nie gniewasz się, \e posądziłam cię o kradzie\ samochodu?  Zerknęła na niego spod
oka.
 Mogło ci się tak wydawać.  W kącikach jego ust znowu błąkał się uśmiech.  O wiele
większe wra\enie robi na mnie to, \e dla mojego dobra naraziłaś się na niebezpieczeństwo.
Edie wzruszyła ramionami z poczuciem winy. Nie mogła przecie\ zdradzić mu
wszystkich motywów swego działania i tego, \e go śledziła; chodziło przecie\ o jej pracę
naukową.
 Bardzo nie chciałam, \ebyś wpakował się w następne kłopoty.  To przynajmniej była
prawda.
 Ja nie jestem zadaniem, nad którym trzeba popracować, Edie.
Zadaniem? Czy\by czegoś się domyślał; ale jak to mo\liwe?
 Widzę to w twoich oczach. Zachowujesz się jak moja ciotka Polly i jak moja była
dziewczyna. Kobiety widzą we mnie wyzwanie  temu gościowi trzeba pomóc. A tymczasem
ja wcale takiej pomocy nie potrzebuję, jestem wystarczająco silny, \eby sam zadbać o siebie.
 Ja nigdy...
 Ciii, mniejsza o to. Twój entuzjazm i wiara w ludzi nawet mi się podobają. Bardzo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •