[ Pobierz całość w formacie PDF ]

barany i kilkaóiesiąt sztuk drobiu, prócz tego zaś podwójne racje mąki, ryżu i soli.
Tymczasem Gruby Tumai przybył co pręóej z równiny w poszukiwaniu syna
i słonia, a odnalazłszy obu, patrzył na nich z poóiwem, graniczącym ze strachem.
Uroczystość odbyła się przy wielkich ogniskach obozowych, tuż obok stojących
u słupów słoni, a bohaterem tej uroczystości był mały Tumai.
Podawali go sobie z rąk do rąk wysmukli, brunatni myśliwi i naganiacze, tro-
piciele, poskramiacze i przewodnicy, każdy znaczył mu czoło krwią świeżo ubitego
cietrzewia i w ten sposób mały Tumai został pasowany na wolnego, wtajemniczonego
we wszystko, myśliwego całej, ogromnej dżungli gór Garo.
Kiedy płomienie przygasły i od zarzewia węgli padła czerwona poświata na ciała
zwierząt, wówczas Maszua Appa podniósł oburącz małego Tumaja ponad swoją głowę.
Był on naczelnikiem wszystkich łowców, panem wszystkich dda, prawą ręką
samego Sahiba Petersena, a przez lat czteróieści stopa jego nie dotknęła bitego go-
rud ard ki lin Księga dżungli 78
ścińca. Muszua Appa był tak wielki, że nie potrzebował innego miana, jak  Maszua
Appa.
 Posłuchajcież mnie, bracia!  zawołał  Posłuchajcież mnie i wy stojący
w szeregach!  dodał, zwracając się do słoni  Oto chłopiec ten od óiś nie bęóie
zwał się mały Tumai, ale Tumai, Przyjaciel Słoni, jak zwał się praóiad jego. On przez
całą noc patrzył na to, czego dotąd nie wióiał nikt z luói, a stało się tak dlatego,
ponieważ łaska ludu słoni i bogów dżungli go otacza. Zostanie on, zaiste, potężnym
łowcą, większym nawet nizli ja, Maszua Appa. Bystre jego śleóenie wyśleói każdy,
zarówno świeży, jak i zatarty, powikłany trop, a w żadnej dda nie poniesie szwanku.
Choćby się rzucał najóikszym samcom, chcąc je spętać, pod nogi i choćby się nawet
potknął i upadł w największej ciżbie, żaden słoń go nie rozdepce, bo wszystkie go
znają! a ! Słyszycie, czcigodni panowie, stojący w szeregach?  wołał, zwracając
się do słoni  Oto chłopiec ten patrzył na wasz taniec, był w kryjówkach waszych
i wióiał to, co zakryte jest dla oczu człowieczych. Uczc3cież go jak należy. Salaam
Karo! òieci moje, pozdrówcie w jÄ™zyku wÅ‚asnym Tumaja, Przyjaciela SÅ‚oni! ung
s ad a aa i a u i s i u Ku u a aa I ty, Pudmini, wióiałaś go Przy
tańcu i ty ozdobo ludu słoni, Kala Nagu, a aa Pozdrówcie wszyscy razem Tumaja,
Przyjaciela SÅ‚oni& a a
Na to hasło wszystkie stojące w szeregu słonie podniosły w górę trąby i wydały ów
grzmiący przerazliwie okrzyk, owo trąbienie zbiorowe, jakie słyszy tylko sam wicekról
Indii& Był to& salaa u dd .
òiÅ› zabrzmiaÅ‚ on na cześć maÅ‚ego Tumaja, który wióiaÅ‚ to, czego nie byÅ‚ go-
óien przed nim żaden człowiek, który patrzył własnymi oczyma na taniec słoni przy
księżycu, w samym sercu dżungli, na górach Garo.
szi a i konik oln
Pieśń, którą matka Tumaja usypiała óiecko
Sziwa, ten który ziarnem ponapełniał kłosy,
Ten, co wiatrami rząói, ziemią i niebiosy,
Każdemu dał stworzeniu rozkazy łaskawe,
Co ma jeść, więc jedne mięso mają, inne trawę.
Każde go słuchać musi, od muszki do króla,
Bo włada szczęściem wszystkich  nęóą się rozczula.
Sziwa jest światem, a świat Sziwą!
Mahadeo! Mahadeo!
Wielbłądom osty, wołom zaś paszę dał Sziwa,
A karmiąc swe óieci, matka nuci szczęśliwa.
Bogaczów karmi żytem, prosem zaś nęóarzy,
Zwiętych żebraków resztką, którą dać się zdarzy,
Tygrysy mają bydło, sępy to, co padnie,
Wilki kości, by każdy żywił się przykładnie
I nikt, wielki czy mały, nie przymierał z głodu.
%7Å‚ona Sziwy, Parbati, z jakiegoÅ› powodu,
W błąd go wprowaóić zdradnie sobie umyśliła,
Wzięła polnego świerszcza i na piersiach skryła.
Sziwa jest światem, czyliż go oszukać da się?
Mahadeo! Mahadeo!
Trudno ukryć wielbłąda, byka trudna rada,
rud ard ki lin Księga dżungli 79
Lecz jakże łatwo ukryć małego owada!
Gdy Sziwa dał rozkazy, spytała go żona,
Czy każda już istota świata nasycona?
Tak!  powieóiał a w oczach miał uśmiech swawolny 
Wszystko syte, a nawet ten skryty świerszcz polny!
Parbati wstyd ogarnął wielki na te słowa,
Puściła świerszcza, on zaś już się w trawę chowa,
Szczypiąc pędy. Parbati hołd złożyła Sziwie,
Wióąc, jak jest potężny i rząói szczęśliwie.
Sziwa jest światem, a świat Sziwą!
Mahadeo! Mahadeo!
Wielbłądom osty, wołom zaś trawę dał Sziwa,
A karmiąc swe óiecię, matka nuci szczęśliwa!
słu ie kr lo e
W lewo, w prawo,
Rześko, żwawo,
Zawsze czujna, zawsze wraz,
Młódz marsowa,
Wciąż gotowa
Do apelu w każdy czas!
Lał deszcz od miesiąca, w potokach wody tonął obóz liczący trzyóieści tysięcy
luói oraz tysiące wielbłądów, słoni, koni, wołów i mułów skoncentrowanych w Raval
Pindi w celu odbycia przeglądu wojsk przez wicekróla Indii.
Do wicekróla przybył w odwieóiny emir Afganistanu wraz z ośmiuset konnymi
gwaróistami swymi. Ani oni sami, ani konie ich nie wióiały dotąd obozu ani lo-
komotywy, były to óikusy skądś z głębi Azji przybyłe, zwłaszcza konie ich sprawiały
dużo kłopotu. Każdej nocy można się było spoóiewać, że cały tabun, przestraszywszy
się byle czego, pozrywa uzóienice, wpadnie na obóz, tratując wszystko po droóe
i że spłoszone wielbłądy ruszą również na oślep, plącząc się w linach namiotów. Nie
trudno sobie tedy wystawić, jaki nastrój panował pośród spragnionych snu luói, gdy
nadchoóił wieczór.
Namiot swój umieściłem z dala od wielbłądów, w miejscu, jak mi się zdawało,
bezpiecznym, mimo to jednak pewnej nocy ktoś wsaóił głowę przez otwór i wrzasnął
przerazliwie:
 Uciekaj! Spłoszyły się! Mój namiot przepadł!
Wieóiałem, co to znaczy, więc, wciągnąwszy co pręóej buty i narzuciwszy płaszcz
gumowy, bez namysłu skoczyłem w pierwszą kałużę. Mały mój foksterier, Vixen,
wysunął się za mną i w tejże chwili usłyszałem beczenie, chrząkanie i jęki, a także
zobaczyłem, że namiot mój pochyla się i zatacza óiwne pląsy widmowe. Wielbłąd
wyłamał drąg i zaplątał się w płótno i liny, a widok był taki, że mimo złości i lejącego
deszczu, roześmiałem się na głos. Potem ruszyłem przed siebie, bo nie wieóiałem,
ile wielbłądów biega po obozie, a nie było dobrze spotkać się w ciemności z hordą
tych zwierzÄ…t.
Wydostałem się poza obóz i błąóąc po omacku, potknąłem się o odwłok lawe-
ty armatniej, z czego wywnioskowałem, że znajduję się na miejscu, góie stacjonuje
rud ard ki lin Księga dżungli 80
artyleria. Nie mając ochoty łazić po błocie przez resztę nocy, wyszukałem kilka spo-
rych drążków i z nich oraz z mego płaszcza urząóiłem coś w roóaju namiotu. Potem
wyciągnąłem się na lawecie i zacząłem rozmyślać, co się mogło stać i góie mógł się
po droóe zgubić Vixen.
Właśnie sen zaczął mi kleić powieki, gdy nagle posłyszałem brzęk łańcuchów
uprzęży i kłapiąc mokrymi uszami oraz wydając ryki, przebiegł tuż koło mnie jakiś
muł. Był to muł z baterii óiał górskich, słyszałem bowiem wyraznie brzęczenie żela-
znych kółek i Å‚aÅ„cuszków, jakich mnóstwo bywa na kulbakach tych zwierzÄ…t. òiaÅ‚a
górskie składają się z dwu części, które łączą się w chwili stosownej, a w ten sposób
na grzbietach mułów można je wynieść wysoko, po stromych ścieżkach, na których
tylko zmieścić się może kopyto tego zręcznego baróo zwierzęcia. W kraju górzystym
óiała te oddają wielkie przysługi.
Za mułem nadbiegł wielbłąd, długie jego nogi gięły się niezdarnie i ślizgały po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •